Parada nieszczęść. 

9 maja. Dzień Zwycięstwa. Przygotowania do uroczystości trwały od dłuższego czasu, mimo często niesprzyjających warunków. Wiele osób spodziewało się oficjalnego wypowiedzenia wojny, a co za tym idzie ogłoszenia masowej mobilizacji. Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Byliśmy świadkami dość nieudolnej próby zobrazowania rosyjskiej potęgi militarnej. Rosyjskie lotnictwo nie pojawiło się na niebie, oficjalnie z powodu złej pogody. Nieoficjalnie z powodu niskiego ukompletowania.

Natomiast w Yekaterinburgu Rosjanie nie wykazali się zbytnią pomysłowością wiernie kopiując umundorowanie nazistowskiej bojówki NSDAP z lat 20 i 30 ubiegłego stulecia Sturmabetilung.

Wszystkie oczy skierowane były jednak tylko na jedną osobę - Władimira Putina. Naczelny dowódca wygłosił przemówienie, w którym ani razu nie padło słowo…Ukraina.
Za to było wiele o neonazistach, którymi w oczach Putina, jest w zasadzie jest cały Zachód ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Było o niesamowitych wartościach, dla których Rosja, wobec zdegenerowanego Zachodu, pozostaje jedyną enklawą. Natomiast obecna wojna została niemal wprost przyrównana do II Wojny Światowej lub raczej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, gdzie Rosjanie znowu muszą bronić swoich ziem, a nawet i całego świata, przed nazizmem, tym razem z prefiksem neo. Niemniej Putin dość szybko przeszedł od wspomnień Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do narzekań na temat niekorzystnego miejsca Rosji w systemie międzynarodowym. Rosyjski przywódca po raz kolejny wrócił do grudniowej propozycji Kremla, która przypomnijmy, w praktyce wypychałaby NATO ze wschodniej flanki sojuszu i przywracała stan sprzed 1999 roku. W tym samym tonie wtórował mu później czołowy propagandysta Kremla - Vladimir Solovyov, który wprost przypominał, że głównym celem Rosji nie jest Ukraina, ale zmiana architektury bezpieczeństwa w Europie.

To Moskwie udało się zrobić. Choć raczej inaczej to sobie Rosjanie wyobrażali. 12 maja we wspólnym oświadczeniu fińskiego prezydenta i premiera, Finlandia oficjalnie ogłosiła, że będzie ubiegać się o akcesję do NATO. Wielce prawdopodobne jest, że niedługo podobne oświadczenie usłyszymy od Szwedów, być może już w poniedziałek. Tym samym Moskwa traci swoją dogodną pozycję na swojej europejskiej północnej flance, którą cieszyła się od wojny sowiecko-fińskiej lat 1939-1940. Dołączenie Finlandii diametralnie zmienia układ sił w basenie Morza Bałtyckiego, a w szczególności w Zatoce Fińskiej, a jego beneficjentami są w pierwszej kolejności Państwa Batyckie - Estonia, Łotwa i Litwa. Owszem bałtycka trójka, dalej pozostaje lądowo złączona z państwami NATO jedynie wąskim przesmykiem suwalskim. Jednak dołączenie Finlandii w przypadku wojny nie dość, że otwiera Rosjanom ponad 1000km front, to w praktyce odcina rosyjską flotę od ciepłych europejskich portów. Port w St. Petersburgu byłby łatwy do zamknięcia przez siły NATOwskie operujące z brzegu Finlandii i Estonii, natomiast porty czarnomorskie niechybnie zostałyby zamknięte przez zablokowanie cieśnin tureckich przez Turków. Przed wojną wielu analityków domagało się finlandyzacji Ukrainy. Finlandyzacja Finlandii koniec końców doprowadziła ten kraj do wejścia do NATO. Wobec takiej finlandyzacji Kijów zdecydowanie nie miał by nic przeciwko.

Rosyjski dzień zwycięstwa spotkał się również z reakcją źródła wszystkich rosyjskich nieszczęść, a zatem USA. Amerykanie nie dość, że wspierają wysiłki rzekomych ukraińskich neonazistów, to jeszcze postanowili zbezcześcić sowieckie święto ogłoszeniem finalizacji potężnego pakietu wsparcia dla Ukrainy, który potocznie nazywa się już pakietem Lend-Lease 2.0, o którym mówiliśmy w jednym z naszych poprzednich materiałów. Co więcej Waszyngton uznał, że pierwotne 33 miliardy dolarów to jednak trochę za mało, więc Joe Biden poprosił o zwiększenie budżetu pomocy do 40 miliardów dolarów. To odpowiednik ⅔ rocznego budżetu wojskowego Federacji Rosyjskiej. Budżetu przedwojennego, obecnie po prognozowanym spadku PKB, ta kwota ulegnie zmniejszeniu, o ile nie zmieni się struktura rosyjskich wydatków na zbrojenia.

Amerykańskie pieniądze, i to póki co jedyne jakieś 10% nowego Lend-Lease, walczą już na froncie i zmieniają pole walki. Przede wszystkim mowa tu o haubicach M777, które prawie w komplecie 90 sztuk dotarły już na ukraiński front. Zapewne brały udział w niezwykle udanej akcji ukraińskiej artylerii, lotnictwa i przede wszystkim zwiadu nad rzeką Siverskyi Dontes. Użytkownik Twittera Maxim, który, o czym świadczą udostępnione przez niego szczegóły akcji, jest najprawdopodobniej ukraińskim oficerem wojsk inżynieryjnych, brał udział w tej akcji. Jak relacjonuje w swoim twitterowym wątku brał on udział w zasadzce na rosyjska przeprawę przez rzekę, która miała się odbyć za pomocą mostu pontonowego. Z jego udziałem została określona dokładna lokalizacja przeprawy, na co w chwili pokonywania rzeki, została naprowadzona ukraińska artyleria i lotnictwo. W skutek ataku miało zginąć nawet 1500 rosyjskich żołnierzy, a zniszczeniu ulec od 30 do 50 wozów wroga.

Ogółem na froncie sytuacja jest rozwojowa przede wszystkim na dwóch kierunkach. Rosjanie próbują napierać i dokonują nieznacznych zdobyczy terytorialnych na kierunku między Izium, a Severodonteskiem Jednakże rosyjskie pozycje pod Izium są teraz w zasięgu rażenia amerykańskich haubic M777, ponieważ Ukraińcy prą na kierunku charkowskim. Źródła bliskie grupie Wangera, donoszą że Siły Zbrojne Ukrainy zbliżyły się do granicy z Rosją na „odległość wystrzału z czołgu”. Potwierdza to Igor Girkin, który obawia się, że teraz nieunikniona będzie wzmożona infiltracja rosyjskiego terytorium przez ukraińskie siły specjalne. Rozmieszczenie wojsk rosyjskich na terenie Ukrainy dobrze ilustruje mapa nasycenia użycia rosyjskiego roamingu. Największe zgrupowania możemy zaobserwować pod Izium i Severdonetskiem oraz pod Chersoniem na kierunku krymskim.

Natomiast Oleksiy Arestovych, który pozostaje jednym z najbardziej rzetelnych i obiektywnych źródeł informacji na temat wojny na Ukrainie, w swoim streamie z 11 maja, podzielił się kilkoma ciekawymi spostrzeżeniem. Znowu podziękowania za tłumaczenie należą się użytkownikowmi @mdmitri91

Po pierwsze wg. Arestovycha miało dojść do dużego zamieszania w rosyjskim sztabie generalnym. Valery Gerasimov miał zostać zawieszony w swoich obowiązkach, co by tłumaczyło jego absencję podczas Parady Zwycięstwa. Ponadto dowódca pierwszej armii gwardyjskiej miał zostać zastąpiony. Arestovych wierzy, że na Kremlu w końcu zaczynają łapać kontakt z rzeczywistością, co skutkuje rekalkulacją celów politycznych, a przemówienie Putina było tego wyrazem. Duże znaczenie ma tu 40 miliardowa pomoc, która już dociera na front. Ukrainiec zwraca także uwagę na pozycję Chin, które uznają integralność terytorialną Ukrainy razem z Donbasem i Krymem - to duży cios dla pozycji Kremla. Tu należy odnotować fakt, że Pekin wbrew oczekiwaniom, nie rozpoczął masowego eksportu dóbr konsumpcyjnych do Rosji. Wręcz przeciwnie eksport spadł o blisko 26%, w tym eksport laptopów spadł o 40%, smartfonów o 65%, a urządzeń telekomunikacyjnych o 98%! Z drugiej strony trzeba pamiętać że chiński import z Rosji osiąga nowe szczyty, głównie za sprawą gazu, ropy i węgla W porównaniu do kwietnia ubiegłego roku, odnotowano wzrost ponad 50%. Nietrudno dostrzec, że Chiny starają się rozegrać tę sytuację z dużą korzyścią dla siebie, jednocześnie nie narażając się na amerykańskie sankcje. Wracając do wypowiedzi Ukraińca - Arestovych również deklaruje, że nie będzie żadnego porozumienia podobnego do porozumień mińskich. Nawoływania do „nieupokarzania Rosji” czynione przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona interpretuje on jako zakulisowe próby Kremla poszukiwania wyjścia z patowej sytuacji. Tymczasem prezydent Ukrainy Volodymyr Zelensky obecnie deklaruje twardo coś, o czym na początku mało kto śnił - by rozmawiać o pokoju, Rosjanie muszą „minimum” wycofać się do stanu sprzed 23 lutego.

Swoją ambitną, ale przede wszystkim ryzykowną i cyniczną grę między Moskwą, Brukselą, Waszyngtonem, a Kijowem rozgrywa natomiast Budapeszt. Węgierski przywódca, Viktor Orban, sprzeciwia się nałożeniu embarga na rosyjską ropę, gdyż jak mówi skutkowałoby to „zrzuceniem bomby atomowej na węgierską gospodarkę”. Dlaczego tak nie jest, dobrze wyjaśnił ekspert OSW Wojciech Konończuk. Węgrzy mają jedną rafinerię - Duna. Ta rocznie przerabia niewiele ponad 8mln ton ropy. Około 3.5mln ton sprowadzanych jest z Rosji ropociągiem Drużba, natomiast 4.5 mln ropociągiem Adria przez Chorwację. Ten ma moc 10mln ton, a zatem Węgry już dzisiaj mogą całość swojego zapotrzebowania na ropę kupić ze źródeł nie-rosyjskich. Budapeszt również twierdzi, że potrzebują 5 lat by dostosować swoje rafinerie do ropy innej, niż rosyjska. To ciekawe, bo niemieckie rafinerie Schwedt i Leuna, które do tej pory przerabiały tylko ropę rosyjską i to 3 razy więcej, niż węgierska Duna, do końca tego roku przestawią się na ropę nie-rosyjską. Inżynierowie twierdzą wręcz, że węgierska rafineria miałaby łatwiej, bo już dzisiaj ponad połowa ropy, którą przetwarza nie pochodzi z Rosji. Bohaterską postawę Węgier zdążył już docenić Kreml, a konkretnie Dmitri Medvedev, który pochwalił Viktora Orbana za męstwo, czyli za opór w blokowaniu embarga na rosyjskie surowce. Być może Orban również doczeka się swojego odznaczenia na Kremlu, po tym jak 3 miesiące przed wojną swój order w Moskwie otrzymał węgierski MSZ - Peter Szjarrto. Nie trudno się domyślić, że Orban już nie pierwszy raz próbuje lewarować swoją pozycję, by odblokować fundusze odbudowy z Unii Europejskiej.

To nie wszystko, na Węgry spadły jeszcze cięższe oskarżenia. 2 maja, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Ukrainy, Oleksiy Danilov oskarżył Budapeszt, że ten wiedział o rosyjskiej inwazji przed jej rozpoczęciem. Jeszcze poważniejszym oskarżeniem z ust Danilova było stwierdzenie, że Węgry miały chcieć zaanektować ukraiński region Zakarpacia, zamieszkały przez 140 000 etnicznych Węgrów. Budapeszt nazwał te oskarżenia ‘fake news’ami’, natomiast Ukraińcy nie mają dowodów na poparcie tych tez, ale fakt, że zostały sformułowane przez bardzo wysokiego rangą ukraińskiego urzędnika świadczy o poziomie relacji między oboma krajami, które sięgają dna.

Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Budapeszt prowadzi rewizjonistyczną politykę szukając partnerów przede wszystkim u rewizjonistycznych mocarstw - Rosji i Chin. Fidesz, partia Viktora Orbana, wiele razy między słowami przypomniała, że Węgry zostały bardzo skrzywdzone na skutek traktatu w Trianon w 1920, kiedy to Królestwo Węgier utraciło znaczącą większość swoich ówczesnych terenów. Czy w wyniku wojny na Ukrainie, Węgry liczyły na częściową odbudowę terytorialną stanu z 1920 roku? To zdaje się sugerować Kijów.

Pozostaje pytanie, czy Węgry Wiktora Orbana, mówiąc kolokwialnie - “nie przelicytują”. Jako relatywnie mała gospodarka położona w centrum Europy, Węgrzy swój model rozwoju oparli przede wszystkim na zachodnich instytucjach, dołączeniu do Unii Europejskiej, NATO i wpięciu swojego państwa w gospodarczy krwiobieg kontrolowany przede wszystkim przez Niemcy. Natomiast politycznie, wewnątrz Unii Europejskiej, Fidesz przede wszystkim szukał sojuszu z Polską rządzoną przez Prawo i Sprawiedliwość. W Brukseli zaufanie do Węgrów jest minimalne, pozycja w NATO od początku wojny ulga postępującej degradacji, natomiast polityczny sojusz z Polską przy rozmijających się spojrzeniach na fundamentalne kwestie bezpieczeństwa stoi pod dużym znakiem zapytania. Jednym słowem Węgry antagonizują wielu swoich kluczowych partnerów, stawiając na szali dotychczasowy model rozwoju, jednocześnie w nadziei licząc na wątpliwe korzyści płynące z bliskich stosunków z coraz słabszą Rosją.