Bałkański kocioł wrze. 

Bałkański kocioł znowu wrze. Barykady na granicach, groźby militarne, postawienie armii w stan najwyższej gotowości. Skojarzenia od razu nasuwają nam obrazki wojen lat dziewięćdziesiątych. W ostatnich miesiącach relacje na linii Kosowo-Serbia znowu rozgrzane są do czerwoności. Do tego stopnia, że Europa, dalej w szoku spoglądająca na wydarzenia na Ukrainie, zaczęła obawiać się wybuchu kolejnego, poważnego konfliktu militarnego. Czy istnieje taka ewentualność? Spójrzmy co kryje się za ostatnimi napięciami między Belgradem i Prisztiną i czy istnieje dla nich potencjalne rozwiązanie?

Kocioł bałkański

Półwysep Bałkański - obszar o niesamowitej spuściźnie historycznej i zjawiskowych krajobrazach - błękitna woda oraz wyrastające z morskich zatok szczyty górskie. Praktycznie cały półwysep cechuje się górzystym ukształtowaniem terenu, co niechybnie przyczyniło się przez ostatnie wieki, czy tysiąclecia do powstania mozaiki kultur, wyznań, narodowości. Wraz z nadejściem ery państw narodowych, ta niechybnie unikalna cecha różnorodności Bałkanów, miała przyczynić się do rozpoczęcia okresu konfliktów, wojen, sporów, która miejscami trwa do dzisiaj. 

Przez lata świadomość narodowościowa na terenie Bałkanów była niewielka. Jednak w XIX w wraz z wyparciem z tych obszarów Imperium Osmańskiego, które wcześniej kontrolowało półwysep przez kilkaset lat, oraz wzrostem rozwoju świadomości narodowej i nacjonalizmów lokalnych, sytuacja stawała się coraz bardziej niestabilna. Bałkany pogrążały się w powstaniach, konfliktach i wojnach, w efekcie czego otrzymując niechlubną łątkę kotła bałkańskiego.

Lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia przyniosły kolejny, niezwykle krwawy rozdział ostatnich 200 lat niepokojów bałkańskich. Przez 10 lat północno-zachodnia część półwyspu pogrążona była w wojnie na tle narodowościowym, etnicznym i religijnym. Najkrwawszą z nich była wojna bośniacka, która wywołana była niepodległościowym zrywem Bośniaków, w większości muzułmanów, względem Jugosławii, kontrolowanej przez prawosławnych Serbów. Wojna domowa, która wybuchła, obejmowała obozy koncentracyjne, w których według niektórych szacunków zginęło nawet 100 000 Bośniaków. Do dzisiaj Serbowie, w mniejszym lub większym stopniu zaprzeczają tym liczbom, jednak faktem jest, że serbskie ludobójstwo w Bośni było pierwszym europejskim wydarzeniem wojennym, które zostało formalnie sklasyfikowane jako ludobójstwo od czasu kampanii wojskowych nazistowskich Niemiec. Wiele kluczowych osób z byłej Jugosławii, które je popełniły, zostało następnie oskarżonych o zbrodnie wojenne m.in. ówczesny serbski prezydent Slobodan Milosevic i serbski generał Ratko Mladić, po czym zostali prawomocnie skazani.

Zagrożenie podobnej czystki rysowało się również przed muzułmanami żyjącymi na południu Serbii - w Kosowie. Kosowianie to etniczni Albańczycy i muzułmanie, jednak zamieszkują obszar uznawany przez Serbów za rdzeniowy m.in. z uwagi na prawosławne obiekty sakralne, które się tam znajdują. Po rzezi Bośniaków, kraje NATO obawiały się podobnego scenariusza podczas wojny między Serbami i kosowskimi powstańcami. Kiedy w styczniu 1999 roku doniesiono o zabiciu 45 kosowskich Albańczyków podczas masakry w Racaku, dowódzctwo polityczne NATO uznało, że konflikt może zostać rozwiązany jedynie poprzez wprowadzenie wojskowych sił pokojowych. Sojusz postawił ultimatum - obejmowało ono m.in zezwolenie przez Jugosławię na wpuszczenie do Kosowa 30 000 żołnierzy sił pokojowych, nieograniczone prawo przejścia wojsk NATO na terytorium Jugosławii oraz immunitet NATO i jego agentów wobec prawa jugosłowiańskiego. Całość tworzyła tzw. porozumienia z Rambouillet. Bełgrad jednak odmówił. NATO, mimo braku pełnego poparcia przez Radę Bezpieczeństwa ONZ z uwagi na weto Rosji i Chin, podjęło decyzję o interwencji militarnej. Miała ona charakter nalotów lotniczych, których celem był przede wszystkim obiekty wartości strategicznej. Ponad 2 miesiące nalotów i bombardowań m.in. stolicy kraju - Belgradu zakończyło się wycofaniem wojsk jugosłowiańskich z Kosowa i wkroczeniem sił NATOwskich do Kosowa KFOR, które są tam do dziś. Naloty NATO odcisnęły także duże piętno na Serbach i ich percepcji międzynarodowego układu sił.

Wojny jugosłowiańskie zasadniczo zakończyły się jeszcze w poprzednim tysiącleciu, jednak można uznać, że dla Kosowa ich finałem była niepodległość, którą po 9 latach nadzoru ONZ i UE, Prisztina uzyskała odłączając się od Serbii w 2008 roku. Niepodległość Kosowa od momentu proklamacji jest tematem głębokiego sporu, przede wszystkim z Belgradem, który dalej uznaje Kosowo za integralną część Serbii. 

Jest tak, mimo że terytoria kontrolowane obecne przez Prisztinę są dosyć monoetniczne. Na populację liczącą 1.8 mln mieszkańców w zdecydowanej większości tj. 90% składają się etniczni Albańczycy, Serbowie odpowiadają za ok. 5% populacji. Jednak północna część kraju jest miejscem, w którym dominującą grupę stanowią etniczni Serbowie. I w tym miejscu zbliżamy się do kości niezgody. 

Polityka Belgradu nieuznawania Kosowa przekłada się również na skalę lokalną, gdzie etniczni Serbowie zamieszkujący północne Kosowo nie uznają autorytetu kosowskich instytucji. Katalizatorem tych napięć jest m.in. spór o samochodowe tablice rejestracyjne. Prisztina chcąc ugruntować swoją kontrolę nad problematycznym regionem wezwała serbską mniejszość, która wciąż używa starych jugosłowiańskich tablic, do ich zmiany na tablice kosowskie. Sprawa ciągnie się od dłuższego czasu, ale ultimatum Prisztiny przyniosło nową falę napięć, protestów i gróźb. Europa zszokowana wybuchem wojny na wschodzie, zaczęła z niepokojem dostrzegać widmo kolejnego konfliktu, tym razem na południu kontynentu.

Mając za sobą ten bardzo generalny rys historyczny, odpowiedzmy sobie na pytanie, czy te obawy są uzasadnione? Czy wojna kosowsko-serbska jest realnym scenariuszem? Dla uspokojenia, należy zaznaczyć już na wstępie, że nie - jest to bardzo mało prawdopodobne, ale przyjrzymy się całej układance nieco bliżej.

Siedząc na trzech stołkach

Dekada wojen lat 90 jest nadal mocno zakorzeniona we wspomnieniach mieszkańców regionu. Nie inaczej jest w przypadku Serbów, a emocje które tym wspomnieniom często towarzyszą to żal i złość na Zachód za bombardowania kraju, szczególnie jego stolicy. Jest to także niesprawiedliwość, którą Serbowie widzą w pomocy mocarstw zachodnich, które pozbawiły Serbię Kosowa i Metohiji, czyli dwóch regionów, które składają się na Republikę Kosowa.

Gdy spytana o interes narodowy kraju, większość Serbów odpowie, że w interesie Belgradu jest integralność terytorialna, która obejmuje całość obecnej Republiki Kosowa. Z drugiej strony przez ostatnie 20 lat Serbia była penetrowana przez ekonomiczne wpływy, przede wszystkim Unii Europejskiej i perspektywę członkostwa we wspólnocie. Jednak kraje i instytucje Zachodu są niejako gwarantem niepodległości Kosowa. Te dwa niekompatybilne założenia definiują politykę Belgradu w ostatnich latach i pozwoliły na dojście do władzy człowieka, który najlepiej potrafił skapitalizować wspomniane sentymenty większości serbskiego społeczeństwa.

Aleksandar Vucić, bo o nim mowa, jeszcze w 2008 roku tworzył skrajnie nacjonalistyczną, antyzachodnią, antyunijną i prorosyjskią Serbską Partię Radykalną. Jednak, kiedy Vucić zrozumiał, że by dojść władzy potrzebny mu będzie także prozachodni elektorat, pragmatycznie zmienił podejście. Narracja wobec UE się zmieniła, jednak prorosyjskie i często antyzachodnie tendencje Vucicia nie zniknęły i wychodzą na wierzch, kiedy klimat polityczny tego wymaga. By zapewnić sobie neutralność państw zachodnich, Serbia Vucicia trzyma się ścieżki europejskiej, co oznacza deklarację chęci członkostwa w Unii Europejskiej. Większość serbskich elit jest za członkostwem Belgradu w UE. Równocześnie jednak Belgrad coraz mocniej odsuwa się od Zachodu narracyjnie zbliżając się do Moskwy i Pekinu, które popierają serbską kampanię nieuznawania Kosowa. Ta próba siedzenia na wielu stołkach jednocześnie okazuje się szczególnie trudna podczas trwającej rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Jakie jest stanowisko Serbii wobec wojny? Z jednej strony Belgrad poparł rezolucję ONZ potępiającą rosyjską inwazję, z drugiej strony obok Białorusi i Turcji Serbia jest jedynym państwem europejskim, które nie nałożyło na Rosję sankcji.

Co więcej Belgrad stara się wykorzystać sprzyjającą sytuację międzynarodową, konkretnie alienację Moskwy by zawrzeć nowe, korzystne ekonomicznie umowy. Ku dezaprobacie zachodnich liderów, Vucić w maju podpisał umowę z Kremlem, na kolejne 3 lata dostaw gazu. Ogółem gaz ziemny to ciężka dźwignia Moskwy ma na Belgrad, jako że Serbia aż 80% gazu importuje z Rosji. Oba kraje blisko współpracują również militarnie. W ostatnich latach Serbia kupiła lub otrzymała z Rosji m.in. myśliwce, czołgi, czy systemy obrony przeciwlotniczej. Współpraca rozwinęła się do tego stopnia, że Moskwa otworzyła w Belgradzie biuro ministerstwa obrony.

Jednak wydaje się, że ważniejszym od militarnego, czy ekonomicznego, aspektem przyjaźni rosyjsko-serbskiej jest wspólna podbudowa ideologiczna i historyczna. Obecnych przywódców Rosji i Serbii łączy nie tylko historyczne pokrewieństwo, ale także wizja państwowości, która promuje silne tendencje nacjonalistyczne – stwierdzi Aleksandra Tomanic, dyrektor wykonawcza European Fund for the Balkans.

Nie bez znaczenia jest tu także instrumentalne wykorzystywanie prawosławia. Moskwa stara się podsycać pansłowiański ortodoksyjny nacjonalizm i wykorzystywać podziały, gdzie tylko się da. Poparła przywódcę bośniackich Serbów Milorada Dodika w jego groźbach odłączenia się od Bośni i szerzy dezinformację w celu wzmocnienia wrogości kosowskich Serbów wobec rządu w Prisztinie. 

Atak Rosji na Ukrainę dolał tylko oliwy do ognia, podsycając skrajny nacjonalizm wśród prorosyjskich Serbów, przywracając wspomnienia śmierci i zniszczenia wśród tych, którzy przeżyli wojny w Jugosławii w latach 90. Rosyjskie tłumaczenie inwazji dla serbskiej publiki było proste - skoro NATO bombardowało Belgrad, to nie ma moralnego prawa do wypowiadania się na temat Ukrainy. NATO mówi o integralności terytorialnej Ukrainy, a co z integralnością terytorialną Serbii? I takie tłumaczenie w Serbii często trafia na podatny grunt.

Powodów, dla których taka logika jest błędna jest mnóstwo co obejmuje m.in. sposób w jaki Kosowo uzyskało niepodległość, uwarunkowania etniczne; czy wydarzenia, które poprzedzały interwencję NATO itd.

Można jednak stwierdzić, że Kreml umiejętnie rozgrywa sentymenty Serbów dla własnej korzyści. W momencie gdy nie ma wielu sojuszników, szczególnie w Europie, jest to cenny zasób. Ale i tutaj były momenty, gdy Belgrad mógł czuć się zdradzony. W 2014 roku Putin przyrównał uzyskaną w 2008 roku niepodległość Kosowa, do sytuacji Krymu po aneksji w 2014 roku - wspierając się niepodległością Kosowa, w celu uzyskania uznania rosyjskiego statusu Krymu. Takie słowa z ust najbliższego sojusznika kwestii nieuznawania samostanowienia Kosowa były szokiem dla Belgradu.

W tle istotną rolę ogrywają również Chiny. Serbia jest największym odbiorcą chińskich inwestycji na Bałkanach Zachodnich, z około 60 aktywnymi projektami na terenie kraju. Serbowie składają również w Chinach zamówienia militarne m.in. na systemy obrony przeciwlotniczej i drony. Pekin uznaje Serbię jako jedno z kluczowych miejsc wejścia do Europy w swoim projekcie Pasa i Szlaku, co łechta ambicje Belgradu. W momencie, gdy Belgrad znajduje się pod presją ze strony UE, by zastosować się do sankcji przeciwko Moskwie i Rosji, by nie zamykać drzwi, Pekin staje się jeszcze ważniejszy i stanowi trzecią drogę.

O ile Serbom odpowiada bliższa współpraca z Rosja i Chinami, gdy dodatkowo te idą w sukurs celom serbskiej polityki międzynarodowej, tak pewnym problemem jest fakt, że łączna wymiana Belgradu z Pekinem i Moskwą jest pięć razy mniejsza od wymiany Serbii z Unią Europejską. Ogółem wspólnota odpowiada za 60% handlu Serbii i mimo chińskich inwestycji za 63% inwestycji zagranicznych w kraju o wysokości 19 miliardów euro. Bruksela bynajmniej nie ma białych rękawiczek, gdy idzie o kontakty z Belgradem. Porces integracyjny w wielu miejscach nie jest prowadzony rzetelnie, niemniej Belgrad antagonizując kraje zachodnie swoim podejściem do wojny rosyjsko-ukraińskiej, czy grożąc Kosowu, de facto podcina najważniejszą gałąź, na której siedzi.

Sprawa z Kosowem jest prostsza. Cała polityka międzynarodowa Prisztiny sprowadza się do jednego - uzyskania pełnego uznania międzynarodowego. Najbardziej ze strony Serbii. Jako, że Kosowianie w praktyce nie posiadają własnej armii, w kwestiach bezpieczeństwa muszą polegać niemal całkowicie na NATO i wspomnianym wcześniej KFOR, jednocześnie prowadząc działania dyplomatyczne służące wspomnianej kwestii.

Misja samobójcza

Biorąc to wszystko pod uwagę. Czy wojna Kosowa z Serbią jest realnym scenariuszem? Niczego nie można wykluczać, ale szanse na tę ewentualność są bardzo niskie. Obie strony nie mogą sobie na nią pozwolić. Kosowo, de facto nie ma armii. Serbia armię posiada, ale nie posiada zasobów by ją prowadzić. Przede wszystkim jednak serbski atak niemal na pewno spotkałby się z odpowiedzią NATO, które w świetle wydarzeń na Ukrainie stało się organizacją zmotywowaną do bardziej proaktywnego działania. Dowodzona przez NATO misja KFOR [Kosovo Force] ściśle monitoruje i jest gotowa do interwencji, jeśli stabilność jest zagrożona, zgodnie ze swoim mandatem" - tak brzmiało stanowisko NATO w komunikacie wydanym przez misję 31 lipca 2022 roku, gdy wybuchły napięcia. Natomiast potencjalny serbski patron - Federacja Rosyjska, wykrwawia się na ukraińskich stepach, więc szanse na wsparcie Belgradu w hipotetycznym konflikcie są iluzoryczne. Jasnym jest, że Belgrad takim ruchem popełniłby dyplomatyczne i ekonomiczne samobójstwo.

Generalnie nie mamy do czynienia z niczym nowym. Konflikty na osi Prisztina-Belgrad trwają od lat, i okresowo dochodzi do wzrostu napięć. Obserwatorzy są zgodni, że są one z reguły napędzane przez Belgrad w celu budowania pozycji wewnętrznej. Kosowo pełni dla Belgradu funkcję “efektu flagi” tj. gormadzenia się populacji wokół kierownictwa państwa względem krytycznej kwestii. Vucić okresowo podsycając napięcia, a potem je gasząc przedstawia się jako obrońca serbskiego interesu, w teoretycznie w nieprzyjaznym dla Serbów otoczeniu.

Problem polega na tym, że taka polityka powoduje coraz większą frustrację na Zachodzie. A geografia i statystyki udowadniają, że, to Zachód, nie Rosja, czy Chiny stanowi najprostszą ścieżkę do ekonomicznego rozwoju Serbii. Należy zaznaczyć, że swoją pracę domową ma tu do wykonania także Bruksela, ponieważ lata zwodzenia krajów bałkańskich doprowadziły do spadku zaufania względem Unii. Ostatnim przykładem była niesłowność Brukseli w kwestii statusu kraju kandydata dla Macedonii Północnej. Unia obwarunkowała taką możliwość zmianą przez Skopje nazwy kraju na Macedonię Północną. Jednak gdy Skopje to zrobiło, Unia, a konkretnie Francja zawetowała rozpoczęcie rozmów kolejnymi warunkami.

A co z konfliktem serbsko-kosowskim? Czy istnieje tu potencjalne rozwiązanie? To trudny temat, ale potencjalny kompromis na łamach European Council on Foreign relations przedstawia Natan Albahari, serbski poltiyk. Miałby się on opierać na tzw. modelu “dwóch Niemiec”. Oznacza to, że Serbia uzna de facto niepodległość Kosowa, ale nie uzna go de-jur e i nie podpisze ani nie ratyfikuje takiej niepodległości. Z drugiej strony władze Kosowa zezwoliłyby na utworzenie Stowarzyszenia Gmin Serbskich (ASM), pół-autonomicznej wspólnoty etnicznych Serbów, która działałaby zgodnie z prawem Kosowa, ale z kompetencjami jeszcze nieustalonymi.

Normalizacja stosunków pomogłaby zarówno Prisztinie, jak i Belgradowi, dla którego w takim scenariuszu perspektywa członkowska w Unii Europejskiej stałaby się realna. Przy obecnych napiętych stosunkach z Zachodem i agresywnej retoryce Vucicia wydaje się to niemożliwe.