- Tomasz Rydelek
Państwo upadłe.
„My fellow citizens. At this hour, American and coalition forces are in the early stages of military operations to disarm Iraq, to free its people and to defend the world from grave danger".
Gdy 20 lat temu, 19 marca 2003 r., prezydent Bush wygłaszał te słowa, pierwsze amerykańskie samoloty bombardowały już cele w Iraku. W kilka godzin później do akcji wkroczyły siły lądowe międzynarodowej koalicji. Tak zaczynała się II wojna w Zatoce, która miała przynieść katastrofalne skutki nie tylko dla samego Iraku, ale całego Bliskiego Wschodu.
Inwazja doprowadziła bowiem nie tylko do zniszczenia reżimu Saddama Husajna, ale przede wszystkim do zniszczenia irackiej państwowości. Całkowity upadek instytucji publicznych i spowodowany tym chaos doprowadził do krwawej wojny domowej oraz infiltracji Iraku przez sąsiednią Islamską Republiką Iranu. Chaos w Mezopotamii szybko wykorzystali także terroryści, którzy w kilka lat po obaleniu Saddama wznieśli “czarne flagi” Państwa Islamskiego nad połaciami Syrii i Iraku.
Irak w kilka dekad z regionalnej potęgi, stał się państwem upadłym. Dzisiaj przyglądamy się Irakowi z perspektywy 20 lat po obaleniu Saddama Husajna. Gdzie dzisiaj znajduje się Irak i dokąd zmierza?
Jak zniszczyć państwo? Irak - studium przypadku
Do lat 70. Irak, z prężnie rozwijającą się gospodarką oraz silną armią, był kluczowym graczem na Bliskim Wschodzie. Awanturnicza polityka zagraniczna Saddama Husajna załamała jednak potencjał Iraku.
Najpierw Husajn spędził 8 lat na krwawej wojnie z Iranem. Następnie najechał na Kuwejt, co spowodowało amerykańską interwencję zbrojną i obłożenie Iraku dotkliwymi sankcjami. Problemom na arenie międzynarodowej towarzyszyły także perturbacje wewnętrzne. Gospodarka kraju załamała się, a opór szyitów i Kurdów wobec władzy Husajna zaczął narastać.
W schyłkowym okresie rządów Saddama, Irak był już tylko cieniem dawnej potęgi z lat 70. Jednak prawdziwym gwoździem do trumny dla Iraku okazała się inwazja z 2003 r. Przyniosła ona nie tylko koniec rządów Saddama Husajna, ale także całkowicie rozmontowała irackie państwo.
W maju 2003 r., nieco miesiąc po upadku Bagdadu, do Iraku przybył Paul Bremer, specjalny wysłannik prezydenta Busha ds. Iraku oraz szef władz okupacyjnych. Bremer rozpoczął zakrojona na szeroką skalę akcję debasyfikacji Iraku.
Wzorem denazyfikacji w powojennych Niemczech, Amerykanie chcieli wyeliminować z życia politycznego wysoko postawionych członków partii Baas, która rządziła Irakiem od 1968 r. W praktyce polityka debasyfikacji objęła jednak także niższych rangą członków partii. O tym czy ktoś został objęty debasyfikacją, decydowały nie popełnione zbrodnie, lecz sam fakt przynależności do partii Baas.
Bremer nie poprzestał na samej debasyfikacji. Jego drugim rozkazem - jako szefa sił okupacyjnych - była decyzja o rozwiązaniu irackich sił zbrojnych, które w przededniu inwazji liczyły ok. 300 tysięcy żołnierzy.
Te dwie decyzje Bremera (rozpoczęcie debasyfikacji oraz rozwiązanie irackich sił zbrojnych) spowodowały że łącznie blisko 750 tysięcy Irakijczyków z dnia na dzień straciło pracę, a bezrobocie w kraju wzrosło do 60%.
Współpracownicy Bremera od początku ostrzegali go przed konsekwencjami tak represyjnej polityki. Jednak Bremer pozostał niewzruszony, twierdząc że wypełnia tylko rozkazy Waszyngtonu. Szczególnie ostro o planach debasyfikacji wypowiedział się szef komórki CIA w Bagdadzie Charles Seidel, który ostrzegał Bremera:
"Jeśli to zrobicie, nie będziecie w stanie rządzić tym krajem. Zanim słońce wzejdzie nad Bagdadem, będziecie mieli 50 tysięcy powstańców w mieście".
Czas pokazał że Seidel miał rację. Rozwiązanie irackiej armii oraz polityka debasyfikacji doprowadziły do wzrostu nastrojów antyamerykańskich i dały początek zbrojnej rebelii wymierzonej przeciw siłom okupacyjnym.
Pierwsi za broń chwycili sunnici.
Od czasu powstania Królestwa Iraku w 1921 r. to właśnie oni stanowili polityczną elitę kraju. Tak było także w czasach Saddama. Inwazja 2003 r. odwróciła jednak tę sytuację o 180 stopni. Polityka debasyfikacji objęła przede wszystkim sunnitów, co zepchnęło ich na margines życia politycznego w post-saddamowskim Iraku. Żal sunnitów wobec Amerykanów był tym większy, że po 2003 r. większość władzy w kraju trafiła do Kurdów i szyitów.
Napięcia między poszczególnymi grupami etniczno-religijnymi Iraku występowały co prawda od powstania państwa w 1921 r. Na przestrzeni lat dochodziło także do szyickich i kurdyjskich rebelii przeciwko rządowi centralnemu. Cały czas podejmowano jednak - mniej i bardziej udane - próby stworzenia wspólnej irackiej tożsamości narodowej.
Amerykanie natomiast doprowadzili do sytuacji, w której porządek polityczno-społeczny został oparty przede wszystkim o sekciarskie afiliacje, tj. o przynależność do społeczności szyickiej, sunnickiej czy kurdyjskiej.
W rezultacie amerykańskiej polityki już latem 2003 r. sunnici, którzy czuli się najbardziej rozgoryczeni post-saddamowską rzeczywistością, chwycili za broń i zaczęli organizować partyzantkę. Epicentrum tej rebelii znalazło się w tzw. sunnickim trójkącie, tj. obszarze między Ramadi, Bagdadem a Tikritem.
Początkowo Amerykanie próbowali przedstawić rebeliantów jako sympatyków reżimu Husajna. Jednak na początku 2004 r. do rebelii dołączyła Armia Mahdiego. Na jej czele stanął Muktada Sadr, członek szanowanego szyickiego klanu. O ile sunnickich rebeliantów można było oskarżać o sympatię wobec Saddama, o tyle w przypadku Sadra ten argument nie działał. Jego ojciec, ajatollah Muhammad al-Sadr - podobnie jak wielu innych szyickich duchownych - zginął bowiem z rąk ludzi Saddama w latach 90.
W ten sposób w niecały rok po obaleniu Saddama, Amerykanie znaleźli się w sytuacji, w której musieli walczyć zarówno z sunnitami, jak i szyitami. Tuż za rogiem czaił się tymczasem kolejny wróg - dżihadyści.
Czarny sztandar
ISIS to kolejne wcielenie Al Kaidy w Iraku, które pojawiło się w wyniku naszej inwazji [z 2003 r]. To przykład niezamierzonych konsekwencji. Dlatego generalnie powinniśmy najpierw celować, a dopiero później strzelać
- Barack Obama, 2015 r.
Chaos jaki zapanował w Iraku po obaleniu Saddama Husajna szybko wykorzystali dżihadyści, z których na pierwszy plan wybił się powiązany z Al Kaidą obywatel Jordanii, Abu Musab al-Zarkawi.
Gdy Amerykanie wkraczali do Iraku, Zarkawi dysponował małą grupą liczącą zaledwie ok. 30 bojowników. Fatalne skutki amerykańskiej okupacji pozwoliły jednak Zarkawiemu szybko rozbudować szeregi jego organizacji.
Zarkawi zręcznie wykorzystał niezadowolenie sunnitów z polityki debasyfikacji. Prezentował się jako jedyny obrońca sunnitów przed Amerykanami i - zdominowanym przez szyitów - rządem w Bagdadzie.
Wkrótce Zarkawi stał się znany całemu światu.
W maju 2004 r. w sieci pojawiło się nagranie, na którym ściął głowę Amerykanina, Nicholasa Berga. Kilka miesięcy później Zarkawi złożył oficjalną przysięgę na wierność Osamie bin Ladenowi, którego poznał kilka lat wcześniej w Afganistanie. W zamian Zarkawi otrzymał tytuł emira Al Kaidy w Iraku.
Głównym celem Zarkawiego nie była jednak walka z Amerykanami. Jak twierdzi prof. Fawaz Gerges: „Od początku, strategicznym celem Zarkawiego było sprowokowanie wojny totalnej między Szyitami a Sunnitami”. Zarkawi uważał, że tylko w ten sposób uda mu się wyprzeć Amerykanów z Iraku i ustanowić tutaj Islamski Emirat.
Zarkawi był pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. To jego ludzie spopularyzowali ścinanie głów i samobójcze zamachy. Ludzie Zarkawiego prowadzili wojnę totalną. Atakowali amerykańskich żołnierzy, porywali obcokrajowców, organizowali zamachy bombowe na szyitów. Na porządku dziennym były także ataki na sunnitów, którzy nie chcieli podporządkować się Zarkawiemu.
Metody walki Zarkawiego były kontrowersyjne nawet dla innych dżihadystów. Część jego działań - zwłaszcza ataki na szyitów - były krytykowane przez przywódców Al Kaidy - Osamę bin Ladena i Aymana Zawahiriego.
Niemniej ostatecznie Zarkawi osiągnął swój cel i doprowadził do rozlewu krwi między szyitami a sunnitami.
22 stycznia 2006 r. bojownicy Al Kaidy w Iraku zdetonowali ładunki wybuchowe w meczecie Al Askari w Samarze. W zamachu nikt nie zginął, jednak złota kopuła meczetu zawaliła się. To wystarczyło, aby sprowokować szyitów do odwetowych ataków wymierzonych w sunnitów.
W ten sposób Irak pogrążył się w dwóch konfliktach. Obok prowadzonej dotychczas walki z siłami okupacyjnymi, wybuchła krwawa wojna domowa, naznaczona starciami między szyitami a sunnitami, zamachami bombowymi i czystkami etnicznymi. O jak dużej skali przemocy mówimy dobrze obrazuje mapa pokazującą zmiany religijno-etniczne w Bagdadzie na przełomie 2006 i 2007 r.
Sytuacja w Iraku uległa takiemu pogorszeniu, że na początku 2007 r. liczba ofiar i ataków wzrosła do poziomów podobnych z okresu inwazji w 2003 r. Aby ratować sytuację prezydent Bush wysłał do Iraku dodatkowe 30 tysięcy żołnierzy (z ang. Surge). Mimo początkowej krytyki, decyzja prezydenta przyniosła wymierne efekty.
Już pod koniec 2008 r. wydawało się, że stabilizacja Iraku jest na wyciągnięcie ręki. Abu Musab Zarkawi został zabity przez Amerykanów, co bardzo osłabiło Al Kaidę w Iraku. Dzięki układom zawieranym przez Amerykanów ze starszyzną plemienną udało się także opanować sytuację w tzw. sunnickim trójkącie. Na szyickim południu również odniesiono sukces. Armia Mahdiego została rozbita, a Muktada Sadr zmuszony do opuszczenia Iraku.
Gdy pod koniec 2008 r., prezydent Bush podpisywał porozumienie w sprawie wycofania wojsk USA z Iraku, mogło się wydawać że Amerykanie pozostawiają za sobą względnie stabilny rząd w Bagdadzie. Na horyzoncie rysował się już jednak nowy problem. Autorytarna polityka premiera Malikiego niosła ryzyko dalszych niepokojów w Iraku.
Droga do Państwa Islamskiego
Nuri Maliki został premierem Iraku w 2006 r. Od początku zdradzał tendencje autorytarne. Już w 2007 r. ambasador USA w Iraku, Ryan Crooker, określił Malikiego jako „paranoika”, który - podobnie jak Husajn - próbuje skumulować w swoich rękach jak największą władzę.
Autorytarne ciągoty Malikiego uwydatniły się zwłaszcza po 2009 r., gdy Amerykanie rozpoczęli odwrót z Iraku. Oprócz stanowiska premiera, przez 4 lata równocześnie pełnił obowiązki ministra spraw wewnętrznych. otaczał się lojalnymi współpracownikami i łamał opór niezależnych instytucji. Powołał także specjalne oddziały, które - pomijały ministerstwo obrony - i odpowiadały bezpośrednio przed Malikim. Ta prywatna armia premiera określana była jako Fedaini Malikiego - co stanowiło nawiązanie do podobnej formacji istniejącej w czasach Husajna.
Ludzie Malikiego tłumili wszelkie akty protestu, brutalnie rozprawiajac się zwłaszcza z ulicznymi protestami. Za rządów Malikiego szczególnie represjonowani byli sunnici, których Maliki - z pochodzenia szyita - traktował jak obywateli drugiej kategorii.
Na przełomie 2011 i 2012 r. - gdy Amerykanie wycofali się już z Iraku - Maliki przeprowadził zakrojoną na szeroką skalę akcję aresztowań wśród wysoko postawionych sunnickich polityków. Oskarżał ich o korupcję, nadużycia władzy, a nawet przygotowywanie zamachu stanu. Jednym z polityków, za którym wydano wówczas nakaz aresztowania był wiceprezydent Iraku, Tarik al-Haszimi.
Wzrost sekciarskich podziałów szybko wykorzystali dżihadyści. Zarkawi co prawda już nie żył, ale zastąpił go równie brutalny i przebiegły gracz - Abu Bakr al Bagdadi, który stanął na czele zreorganizowanej Al Kaidy w Iraku, która przybrała teraz nazwę: Państwo Islamskie w Iraku. Ludzie Bagdadiego podsycali atmosferę sekciarskiego konfliktu, jednocześnie zdobywając coraz większe wpływy w społeczności sunnickiej. Znów pojawił się motyw znany z czasów Zarkawiego - dżihadystów jako obrońców sunnitów.
To właśnie represyjna polityka Malikiego przeciągnęła wielu sunnitów na stronę Państwa Islamskiego. Ambicjom Bagdadiego sprzyjał także chaos w sąsiedniej Syrii, która - na fali protestów Arabskiej Wiosny - pogrążyła się w wojnie domowej.
Symbolem upadku polityki Malikiego stało się zajęcie przez dżihadystów Mosulu - drugiego największego miasta Iraku. To właśnie w tym mieście, al Bagdadi wkrótce proklamował powstanie Kalifatu.
Jak wiemy, po kilku latach walk i wsparciu międzynarodowej koalicji, Państwo Islamskie zostało pokonane. Jednak - jak to w Iraku bywa - rozwiązanie jednego problemu, dało początek innemu problemowi. Lata walki z Państwem Islamskim bardzo wzmocniły szyickie milicje i wpływy Iranu w Bagdadzie. W rezultacie Irak stał się nowym polem rywalizacji między USA a Iranem.
Irańczycy w Bagdadzie
Gdy upadł Mosul, bojownicy Państwa Islamskiego rozpoczęli marsz na Bagdad. W sytuacji zagrożenia stolicy, ajatollah Ali Sistani (duchowy przywódca irackich szyitów) wydał fatwę, wzywającą wszystkich Irakijczyków do stanięcia w obronie Ojczyzny.
Fatwa Sistaniego stała się podstawą do powołania tzw. Sił Mobilizacji Ludowej (ang. PMF), w skład których weszło wiele, różnorodnych (tak etnicznie, wyznaniowo, jak i ideologicznie) organizacji paramilitarnych, które chciały pomóc w walce z ISIS. Jednak na utworzeniu PMF najwięcej zyskał tylko jeden gracz - Iran.
Irańczycy wykorzystali nową formację jako platformę legitymizującą istnienie pro-irańskich milicji w Iraku i tak np. jedną z najpotężniejszych milicji w ramach PMF stał się Kata’ib Hezbollah, który został utworzony (z pomocą Irańczyków) jeszcze w 2003 r. do walki z amerykańskimi siłami okupacyjnymi. Dzięki wstąpieniu w szeregi PMF i zalegalizowaniu w ten sposób swojej działalności, Kata’ib Hezbollah szybko zwiększył liczbę swoich członków z ok. 2.000 (stan na 2010 r.) do 10.000-30.000 członków w 2016 r., a sam dowódca Kata’ibu Hezbollah, Abu Mahdi al-Muhandis, został zastępcą naczelnego dowódcy PMF.
Po wygranej wojnie z Kalifatem, milicje PMF miały zostać włączone w skład regularnych sił zbrojnych. Nigdy to jednak nie nastąpiło. Mało tego, pro-irańskie milicje wchodzące w skład PMF zaczęły zdradzać wielkie ambicje polityczne.
W wyborach parlamentarnych w 2018 r. liderzy pro-irańskich milicji wystawili wspólną listę pod nazwą Fatah (arab. Podbój). Pro-irańska lista zdobyła 13% głosów, co stanowiło drugi najlepszy wynik.
Dzięki legalizacji działalności pro-irańskich milicji w Iraku oraz powstaniu Fatahu, Iran wzmocnił swoją - i tak już silną - pozycję nad Eufratem. Personifikacją irańskich wpływów stała się postać generała Ghassema Solejmaniego, szefa elitarnych sił Kuds, wchodzących w skład Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.
Solejmani był częstym gościem w Bagdadzie. Koordynował wsparcie dla pro-irańskich milicji, spotykał się z irackimi politykami i miał wgląd do wszystkiego co działo nad Eufratem. Pozycję Solejmaniego wzmacniały także jego osobiste kontakty, jakie posiadał z przywódcami milicji. Przykładowo Muhandis, wiceszef PMF, znał się z Solejmanim jeszcze z czasów wojny iracko-irańskiej. Muhandis - podobnie jak wielu szyickich opozycjonistów - walczył bowiem po stronie Islamskiej Republiki Iranu.
Irak odgrywa kluczową rolę w polityce Iranu. To właśnie przez Bagdad, Irańczycy obchodzą część amerykańskich sankcji. Irak jest także wygodnym szlakiem przerzutowym dla irańskiego wsparcia zmierzającego do Assada w Syrii i Hezbollahu w Libanie.
Rosnące wpływy Teheranu, sprawiły że, Irak stał się nowym teatrem rywalizacji między USA a Iranem. Ta rywalizacja osiągnęła punkt kulminacyjny na przełomie 2019 i 2020 r., gdy Amerykanie zabili gen. Solejmaniego i Muhandisa w Bagadzie, a Irańczycy ostrzelali rakietami balistycznymi amerykańskie wojska stacjonujące na terenie bazy Al Asad.
Likwidacja gen. Solejmaniego wywołała chaos w szeregach pro-irańskich formacji, jednak nie doprowadziła do trwałego osłabienia wpływów Iranu nad Eufratem, które nadal są ogromne.
Podzielony dom szyicki
Wbrew pozorom iraccy szyici nie stanowią politycznego monolitu. W ostatnich latach obserwujemy intensyfikację podziałów w tej społeczności. Punktów spornych jest wiele, a jednym z najważniejszych - stosunek irackich szyitów wobec Iranu.
Pro-irańskie milicje w Iraku i ludzie pokroju Muhandisa to tylko pewien wycinek szyickiej społeczności. Potężnym stronnictwem jest także środowisko skupione wokół - wspomnianego już - ajatollaha Sistaniego, który krytykuje ingerencje Irańczyków w iracką politykę. Jest to o tyle ciekawe, że sam Sistani jest z pochodzenia Irańczykiem.
Konflikt między pro-irańskimi milicjami a środowiskiem ajatollaha Sistaniego ma zresztą nie tylko wymiar polityczny, ale także religijny.
Sistani krytykuje bowiem irańską interpretację idei Wilayat al-Faqih. Jest to koncepcja według której najwyższa władza w państwie powinna zostać powierzona islamskiemu uczonemu. Zasada ta legła u podstaw irańskiego ustroju politycznego i uzasadniła przejęcie władzy w 1979 r. przez ajatollaha Chomeiniego.
Sistani odrzuca irański model Wilayat al-Faqih, twierdząc że religijni przywódcy nie mogą brać bezpośredniego udziału w procesach politycznych. Wbrew pozorom ta dysputa religijna, ma poważne konsekwencje polityczne. Część Irakijczyków uważa bowiem, że ostatecznym celem Teheranu jest eksport Islamskiej Rewolucji do Mezopotamii i przemodelowanie Iraku na wzór rewolucyjnego Iranu.
Kolejnym, trzecim już z kolei, stronnictwem szyickim jest grupa skupiona wokół Muktady Sadra, jednego z symboli oporu przeciwko amerykańskiej okupacji. Sadr formalnie rozwiązał swoją Armię Mahdiego i zaangażował się w życie polityczne kraju. Jego koalicja wygrała wybory parlamentarne zarówno w 2018, jak i 2021 r. Sadr - zwłaszcza podczas okupacji - wielokrotnie korzystał z pomocy Iranu i ewidentnie nadal zależy mu na dobrych relacjach z Teheranem. Jednocześnie jednak Sadr uważa pro-irańskie milicje za zagrożenie dla rządu centralnego i domaga się ich likwidacji. W 2022 r. ludzie Sadra starli się nawet z milicjami w regularnej bitwie, do której doszło na ulicach Bagdadu.
To jednak nie koniec podziałów. W ostatnich latach, zwłaszcza wśród młodszych irackich szyitów, pojawił się stosunkowo silny ruch, odrzucający dotychczasowe podziały, nie identyfikujący się ani z pro-irańskimi milicjami, ani z ajatolallahem Sistanim, ani Muktadą Sadrem. Często nazywa się ich tzw. Ruchem Tishreen. Nazwa pochodzi od placu Tishreen w Bagdadzie, gdzie w 2019 r. zorganizowali wielotysięczne protesty.
Ruch Tishreen domaga się całkowitej przebudowy kraju. Rozbrojenia milicji i pozbawienia dotychczasowych elit władzy. Ruch nie jest monolitowy, ale dominują w nim silne głosy nacjonalistyczne i anty-irańskie. Ruch Tishreen powstał co prawda na terenach szyickich, jednak ze względu na to, że odrzuca sekciarskie afiliacje na rzecz wspólnej tożsamości irackiej, cieszy się także sympatią wśród młodych sunnitów.
Weterani irackiej polityki próbują bagatelizować Ruch Tishreen, jednak demografii oszukać się nie da. Irak posiada jedno z najmłodszych społeczeństw na Bliskim Wschodzie. Mediana wieku wynosi w Iraku ok. 20 lat, a ok. 60% populacji kraju stanowią osoby poniżej 25 roku życia. Szacuje się, że do 2050 r. populacja Iraku podwoi się z obecnych 42 mln do ponad 80 mln.
Rok w rok na rynek pracy wkracza obecnie ok. 500 tysięcy Irakijczyków. Krajowa gospodarka jest zbyt mała, aby zapewnić im wszystkim zatrudnienie. Bezrobocie wśród osób do 30 roku życia jest trzykrotnie wyższe niż w przypadku osób starszych. To efekt słabego sektora prywatnego i faktu, że budżet Iraku aż w ponad 90% uzależniony jest od wpływów z eksportu ropy.
To wszystko sprawia, że Irak jest tykającą bombą demograficzną, a z upływem lat rola Ruchu Tishreen i podobnych „organizacji protestacyjnych” będzie się tylko wzmagać.
20 lat później
20 lat po upadku Saddama, Irak nadal pozostaje krajem na wskroś upadłym. Lata okupacji, wojny domowej oraz walki z Kalifatem obróciły kraj w ruinę. Brak silnego rządu centralnego w Bagdadzie pozwolił na infiltracje kraju przez Irańczyków oraz rozlanie się wpływów Islamskiej Republiki Iranu po całym regionie.
W ostatnich latach tempo życiu politycznemu nadają rosnące podziały między irackimi szyitami. Podziały te mają charakter wielowymiarowy, a fakt funkcjonowania dobrze uzbrojonych milicji stanowiących swoiste “państwo w państwie”, stwarza ryzyko że jedno ze stronnictw szyickich podejmie próbę siłowego rozwiązania konfliktu. Pewien przedsmak takiej sytuacji mieliśmy już w zeszłym roku, gdy ludzie Sadra zajęli budynek parlamentu oraz pałac prezydencki, a następnie w regularnej bitwie starli się z pro-irańskimi milicjami w Bagdadzie.
Upadek Saddama dał szansę na stworzenie nowego Iraku. Szansa ta została jednak zaprzepaszczona, częściowo przez pochopne decyzje podjęte przez amerykańskie władze okupacyjne, a częściowo przez konflikty między samymi Irakijczykami.
Obecnie Irak jest państwem upadłym. Ze swoją demografią oraz zasobami naturalnymi, Irak znowu mógłby - tak jak w latach 70. - stać się tygrysem Bliskiego Wschodu. Tragizm tego kraju polega jednak na tym, że Irakijczycy są zbyt mocno podzieleni, aby przywrócić Ojczyźnie dawną potęgę. Obecny status quo jest także na rękę sąsiadom Iraku. Z perspektywy Turcji, Iranu czy Arabii Saudyjskiej lepiej utrzymać w Bagdadzie słaby rząd niż budzić „irackiego tygrysa” ze snu.
Źródła:
ISIS: A History, 2012 r., F. Gerges
Anatomia Irackiej Rewolucji (PDF), 2019 r., T. Rydelek
Population Inflation and Demographic Shifts in Iraq: A Challenge to Human Security and An Entry Point for Political and Societal Destabilization, 2022 r., Al Bayan Center
Religion, Violence, and the State in Iraq, 2019 r., POMEPS